wtorek, 8 października 2013

Berlin



20:30. Chwila zastanowienia…czy wziąć się za książkę, gitarę czy bloga? Wczoraj byłem na moment w Warszawie i wracając z Cafe Tygrys, zatrzymałem się na Chmielnej przy kramie z używanymi książkami. Od razu w oko wpadł mi „Biały Kieł” mojego ulubionego Londona i biografia Kalwina. Ciężko teraz się za coś zabrać, ale posta nie było już tak długo, że powiedziałem sobie dziś, że albo coś piszę w miarę regularnie albo dajmy sobie z tym spokój. Zobaczymy na ile starczy mi zapału.

***

„Potem rzekł Bóg: Oto daję wam wszelką roślinę wydającą nasienie na całej ziemi i wszelkie drzewa, których owoc ma w sobie nasienie: niech będzie dla was pokarmem!”
Księga Rodzaju 1, 29

„Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały (…) „
2 List Pawła do Tymoteusza 3, 16-17

Właściwie to mógłby być dla mnie wystarczający powód, żeby być weganinem. Jesteśmy zaprojektowani, aby odżywiać się roślinnie. Nic dodać nic ująć. Możemy to zaakceptować, poddać się temu i być zdrowi przez wiele lat, lub zignorować to i ryzykować choroby oraz wynikłe z nich cierpienie. To co posiejemy, będziemy też zbierać. Prościej się już chyba nie da.

***

Przez ostatnie 3 miesiące sporo się działo, kilka wyjazdów, jak zawsze dużo gotowania w domu.  Przykre, że czas aż tak pędzi, lato to dla mnie w tym momencie zaledwie mgliste wspomnienie. Na szczęście październik jak na razie jest dla nas dość miłosierny, dziś na termometrze 16 stopni. Idealnie byłoby, gdyby ta zima była bez śniegu i jakichś syberyjskich temperatur. W Olsztynie niestety to mało prawdopodobne. Ale starczy pitolenia ;) Obczajamy już jakieś tanie loty do Tel Avivu po nowym roku! Także byle do gwiazdki i będzie dobrze :)
Pod koniec września udało nam się wyjechać na kilka dni do stolicy punków, artystów i tak sobie myślę po tej wizycie, że również wegan :). Berlin proszę państwa!
Zatrzymaliśmy się w spoko hostelu 2nd Floor w dzielnicy Friedrichshain. Można było poszukać jakiegoś skłotu czy house projektu, bądź couchsurfingu, ale udało nam się odłożyć na tyle kasy, że daliśmy sobie z tym spokój i po prostu wbiliśmy do hostelu. Lokalizacja genialna, blisko Warschauerstr, a za mostem już Kreutzberg. Lepiej trafić nie mogliśmy, na samej ulicy gdzie mieszkaliśmy, co druga zwykła knajpa miała nabazgrane kredą coś w stylu vegan cafe, vegan pizza itp. Widać, że klientela mocno kumata, a słowo weganizm pewnie już na stałe zagościło w słowniku niejednego turasa :) Mi udało się być już wcześniej w Berlinie, ale jak ktoś rzadko rusza tyłek z Polski, to może to być dla niego niemały szok. Zadziwiające jest to, że zaledwie 1,5 godziny jazdy od granicy znajduje się całkiem inny świat, gdzie mleko sojowe kosztuje 1 euro, jest kilka stricte wegańskich marketów veganz, w których można dostać właściwie wszystko. Od serów żółtych po wegańską karmę dla psów. Masa barów i restauracji nastawiona wyłącznie na roślinożerców. Uświadamia mi to tylko jak bardzo jesteśmy w dupie z tym wszystkim jeśli chodzi o Polskę. A dla mnie już rewolucyjne było jak w kawiarni w Olsztynie dali się namówić na możliwość wypicia kawy z mlekiem sojowym ;) Niby od razu Rzymu nie zbudowano, ale bicz plizz, mentalnie to my chyba potrzebujemy jeszcze z 50 lat, żeby było jak tam. I nie chodzi mi wcale o takie zwykłe polskie narzekanie, po prostu czuć przepaść kolosalną.
W każdym razie nie pojechaliśmy tam, żeby się dołować tylko sobie pokorzystać z tego wszystkiego. Pierwszy dzień chodziliśmy, drugi dzień jeździliśmy rowerami, a trzeci kolejką. Odbębniliśmy stałe punkty Berlina takie jak brama brandenburska, Reichstag, Aleksander platz czy core-tex ;), ale nie ukrywajmy głównie byliśmy nastawieni na gastroturystyke :). W tak krótkim czasie oczywiście nie da się obczaić wszystkiego, byliśmy m.in w Yoyo, Voner Kebeb, Zeus Pizza & Pide, Dolores, Freckles.

 Zeus Pizza & Pide. wegańska pizzeria, absolutny przystanek każdego weganina odwiedzającego Berlin. Pyszny ser, cienkie ciasto, wegański tuńczyk :) do tego club mate i jestem w niebie ;)


Yoyo. słyszałem bardzo dużo zachwytów nad tym miejscem. na mnie nie zrobiło wrażenia. czuje się punkiem i nie jestem jakimś mega czyściochem, ale tam był po prostu syf :) klejące się stoliki i ogólnie brud. żarcie mocno przeciętne, to co na zdjęciu to gyros, frytki miały chyba kilka dni, kostka sojowa i troche sałaty. być może trafiliśmy w ich słabszy dzień.

 Voner Kebab, z tego co wiem ci sami ludzi serwują swoje słynne kebsy na fluffie. tez się sporo nasluchalem zachwytow nad ich zarciem. my zamowilismy tam voner burgera. calkiem smaczny, choc mysle, ze kebab moglby mnie bardziej powalic.


 Dolores. Trzeciego dnia znaleźliśmy całkiem fajną knajpkę z burrito. nie jest to w 100% wege miejsce, ale mają trochę opcji dla wegan i o dziwo była to jedna z lepszych rzeczy jakie jedliśmy w Berlinie. W porównaniu do vegan fast foodów na friedrichshein, czuć było, że jest to bardzo świeże i bardziej pożywne ;) zamówiliśmy vegan lover :) w środku fake meat (wyglądało na seitan), dużo czarnej fasoli i warzyw. ogromna porcja, która nas trzymała chyba z pół dnia.

 Freckles. Na deser zaszliśmy do wegańskiej kawiarni trochę na obrzeżach kreutzbergu. kakao plus szarlotka z bitą śmietaną :) zajebiste!

 W drodze powrotnej zajechaliśmy do Aldi i się obkupiliśmy za reszte ojro w jogurty sojowe, które u nas są niestety nie do dostania.

Dobra, pora wrócić do polskiej rzeczywistości ;) Biorę się za książkę :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz