20:30. Chwila zastanowienia…czy wziąć się za książkę, gitarę
czy bloga? Wczoraj byłem na moment w Warszawie i wracając z Cafe Tygrys,
zatrzymałem się na Chmielnej przy kramie z używanymi książkami. Od razu w oko
wpadł mi „Biały Kieł” mojego ulubionego Londona i biografia Kalwina. Ciężko
teraz się za coś zabrać, ale posta nie było już tak długo, że powiedziałem
sobie dziś, że albo coś piszę w miarę regularnie albo dajmy sobie z tym spokój.
Zobaczymy na ile starczy mi zapału.
***
„Potem rzekł Bóg: Oto daję wam wszelką roślinę wydającą
nasienie na całej ziemi i wszelkie drzewa, których owoc ma w sobie nasienie:
niech będzie dla was pokarmem!”
Księga Rodzaju 1, 29
„Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do
nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowania w sprawiedliwości, aby
człowiek Boży był doskonały (…) „
2 List Pawła do Tymoteusza 3, 16-17
Właściwie to mógłby być dla mnie wystarczający powód, żeby
być weganinem. Jesteśmy zaprojektowani, aby odżywiać się roślinnie. Nic dodać nic
ująć. Możemy to zaakceptować, poddać się temu i być zdrowi przez wiele lat, lub
zignorować to i ryzykować choroby oraz wynikłe z nich cierpienie. To co
posiejemy, będziemy też zbierać. Prościej się już chyba nie da.
***
Przez ostatnie 3 miesiące sporo się działo, kilka wyjazdów,
jak zawsze dużo gotowania w domu. Przykre,
że czas aż tak pędzi, lato to dla mnie w tym momencie zaledwie mgliste
wspomnienie. Na szczęście październik jak na razie jest dla nas dość
miłosierny, dziś na termometrze 16 stopni. Idealnie byłoby, gdyby ta zima była
bez śniegu i jakichś syberyjskich temperatur. W Olsztynie niestety to mało prawdopodobne.
Ale starczy pitolenia ;) Obczajamy już jakieś tanie loty do Tel Avivu po nowym
roku! Także byle do gwiazdki i będzie dobrze :)
Pod koniec września udało nam się wyjechać na kilka dni do
stolicy punków, artystów i tak sobie myślę po tej wizycie, że również wegan :). Berlin proszę
państwa!
Zatrzymaliśmy się w spoko hostelu 2nd Floor w dzielnicy
Friedrichshain. Można było poszukać jakiegoś skłotu czy house projektu, bądź
couchsurfingu, ale udało nam się odłożyć na tyle kasy, że daliśmy sobie z tym
spokój i po prostu wbiliśmy do hostelu. Lokalizacja genialna, blisko
Warschauerstr, a za mostem już Kreutzberg. Lepiej trafić nie mogliśmy, na samej
ulicy gdzie mieszkaliśmy, co druga zwykła knajpa miała nabazgrane kredą coś w
stylu vegan cafe, vegan pizza itp. Widać, że klientela mocno kumata, a słowo
weganizm pewnie już na stałe zagościło w słowniku niejednego turasa :) Mi udało się być już
wcześniej w Berlinie, ale jak ktoś rzadko rusza tyłek z Polski, to może to być
dla niego niemały szok. Zadziwiające jest to, że zaledwie 1,5 godziny jazdy od
granicy znajduje się całkiem inny świat, gdzie mleko sojowe kosztuje 1 euro,
jest kilka stricte wegańskich marketów veganz, w których można dostać właściwie
wszystko. Od serów żółtych po wegańską karmę dla psów. Masa barów i restauracji
nastawiona wyłącznie na roślinożerców. Uświadamia mi to tylko jak bardzo
jesteśmy w dupie z tym wszystkim jeśli chodzi o Polskę. A dla mnie już rewolucyjne
było jak w kawiarni w Olsztynie dali się namówić na możliwość wypicia kawy z
mlekiem sojowym ;)
Niby od razu Rzymu nie zbudowano, ale bicz plizz, mentalnie to my chyba
potrzebujemy jeszcze z 50 lat, żeby było jak tam. I nie chodzi mi wcale o takie
zwykłe polskie narzekanie, po prostu czuć przepaść kolosalną.
W każdym razie nie pojechaliśmy tam, żeby się dołować tylko
sobie pokorzystać z tego wszystkiego. Pierwszy dzień chodziliśmy, drugi dzień jeździliśmy
rowerami, a trzeci kolejką. Odbębniliśmy stałe punkty Berlina takie jak brama
brandenburska, Reichstag, Aleksander platz czy core-tex ;), ale nie ukrywajmy głównie byliśmy
nastawieni na gastroturystyke :).
W tak krótkim czasie oczywiście nie da się obczaić wszystkiego, byliśmy m.in w Yoyo,
Voner Kebeb, Zeus Pizza & Pide, Dolores, Freckles.
Yoyo. słyszałem bardzo dużo zachwytów nad tym miejscem. na mnie nie zrobiło wrażenia. czuje się punkiem i nie jestem jakimś mega czyściochem, ale tam był po prostu syf :) klejące się stoliki i ogólnie brud. żarcie mocno przeciętne, to co na zdjęciu to gyros, frytki miały chyba kilka dni, kostka sojowa i troche sałaty. być może trafiliśmy w ich słabszy dzień.
Voner Kebab, z tego co wiem ci sami ludzi serwują swoje słynne kebsy na fluffie. tez się sporo nasluchalem zachwytow nad ich zarciem. my zamowilismy tam voner burgera. calkiem smaczny, choc mysle, ze kebab moglby mnie bardziej powalic.
Dolores. Trzeciego dnia znaleźliśmy całkiem fajną knajpkę z burrito. nie jest to w 100% wege miejsce, ale mają trochę opcji dla wegan i o dziwo była to jedna z lepszych rzeczy jakie jedliśmy w Berlinie. W porównaniu do vegan fast foodów na friedrichshein, czuć było, że jest to bardzo świeże i bardziej pożywne ;) zamówiliśmy vegan lover :) w środku fake meat (wyglądało na seitan), dużo czarnej fasoli i warzyw. ogromna porcja, która nas trzymała chyba z pół dnia.
Freckles. Na deser zaszliśmy do wegańskiej kawiarni trochę na obrzeżach kreutzbergu. kakao plus szarlotka z bitą śmietaną :) zajebiste!
W drodze powrotnej zajechaliśmy do Aldi i się obkupiliśmy za reszte ojro w jogurty sojowe, które u nas są niestety nie do dostania.
Dobra, pora wrócić do polskiej rzeczywistości ;) Biorę się za książkę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz